Zakochanie wydaje się najprawdziwszym z doznań. To nagłe, intensywne uczucie, które ogarnia nas bez ostrzeżenia, zmieniając percepcję świata i nadając mu magiczny blask. Obiekt naszych westchnień wydaje się niemal doskonały – jego uśmiech jest najszczerszy, głos najpiękniejszy, a sposób bycia najbardziej urzekający. Wydaje nam się, że wreszcie widzimy kogoś takim, jakim jest naprawdę, że dostrzegamy jego prawdziwą, ukrytą przed światem esencję. Jednak psychologia głębi, od czasów Carla Gustava Junga, podpowiada coś zupełnie innego. To, co nazywamy zakochaniem, często bywa w dużej mierze nie spotkaniem z drugim człowiekiem, ale spotkaniem z samym sobą – a dokładniej, z tymi częściami nas samych, które zostały wyparte, zaniedbane lub które desperacko pragną się zamanifestować. To potężna, często nieświadoma projekcja, w której obdarzamy drugą osobę cechami, talentami i potencjałem, które tak naprawdę nosimy w sobie, ale z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie ich w sobie dostrzec, zaakceptować lub wyrazić.
Mechanizm projekcji jest jednym z fundamentalnych mechanizmów obronnych ludzkiej psychiki. Jego działanie polega na przypisywaniu innym ludziom własnych, nieuświadomionych uczuć, pragnień, cech charakteru, a nawet talentów. Robimy to, ponieważ niektóre aspekty nas samych są zbyt bolesne, zbyt przerażające lub zbyt sprzeczne z naszym wizerunkiem, by mogły zostać włączone do świadomej osobowości. Tworzymy więc tak zwaną „Cień” – zbiornik wszystkich wypartych treści. Zakochanie, w swojej pierwszej, euforczynej fazie, jest często masywnym rzutowaniem tego Cienia na drugą osobę. Nie kochamy jej taką, jaka jest. Kochamy naszą własną, wyidealizowaną projekcję, którą na nią nałożyliśmy.
Weźmy za przykład osobę, która od dzieciństwa była uczona, że musi być zawsze silna, odpowiedzialna i opanowana. Jej własna wrażliwość, potrzeba opieki i prawo do słabości zostały głęboko wypchnięte do Cienia. Kiedy spotyka kogoś o artystycznej duszy, spontanicznego, emocjonalnie ekspresyjnego, może doświadczyć potężnego uczucia zakochania. To nie jest jedynie pociąg do „inności”. To głęboki, duchowy głód. W tej drugiej osobie widzi – a właściwie projektuje – wszystko to, czego sama sobie zabrania. Jej mózg, zalany koktajlem neuroprzekaźników (dopaminy, noradrenaliny), nie dokonuje racjonalnej analizy. Mówi: „To jest ta brakująca część! On jest wolnością, której mi brakuje! On jest uczuciem, które tłumię!”. W rzeczywistości, to ona sama nosi w sobie potencjał wolności i uczuciowości, ale projekcja jest o wiele szybszą i łatwiejszą ścieżką do złudzenia całości niż mozolna praca nad integracją własnego Cienia.
Inny common scenariusz dotyczy projekcji „wybawcy” lub „ideału”. Jeśli w dzieciństwie doświadczyliśmy emocjonalnego lub fizycznego opuszczenia, możemy nieświadomie szukać partnera, który będzie ucieleśnieniem wszystkiego, czego nam brakowało – nieskończonej troski, bezwarunkowej akceptacji, absolutnego bezpieczeństwa. Kiedy spotykamy kogoś, kto wydaje się silny, opiekuńczy i stabilny, nasza nieuświadomiona rana woła: „Wreszcie! Ta osoba mnie uratuje! Ukoi mój stary ból!”. Znów – nie widzimy realnego człowieka z jego ograniczeniami i wadami. Widzimy archetyp Zbawcy, który ma moc uleczyć nasze rany z przeszłości. To dlatego tak wiele relacji, które zaczynają się od tak intensywnego, „wszechogarniającego” uczucia, rozpadają się, gdy faza projekcji mija i zaczynamy dostrzegać, że druga osoba jest tylko śmiertelnikiem, który nie jest w stanie dźwignąć ciężaru naszej nieprzepracowanej historii.
Projekcja działa również w drugą stronę – możemy przypisywać partnerowi nie tylko swoje pozytywne, ale i negatywne cechy. Jeśli nie akceptujemy w sobie własnej agresji, chciwości czy zazdrości, będziemy nieustannie dostrzegać te cechy w partnerze i na niego się złościć. Kłótnie w związkach często są walką pomiędzy dwoma osobami, które walczą z własnymi, rzutowanymi Cieniami, obwiniając się nawzajem o to, czego w sobie nie znoszą. „Dlaczego jesteś taki zazdrosny?” – krzyczymy, nie chcąc przyznać, że w nas też buzuje podobna, stłumiona emocja.
Faza zakochania, napędzana projekcją, jest jak sen na jawie. Jest piękna, intensywna i absolutnie konieczna dla wielu ludzi jako katalizator zmiany. Problem pojawia się wtedy, gdy mylimy ten stan z dojrzałą miłością i oczekujemy, że będzie trwać wiecznie. Prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie projekcja się kończy. Tam, gdzie opadają różowe okulary i zaczynamy widzieć drugą osobę nie jako nasze wyobrażenie, ale jako odrębną, realną istotę ludzką – z jej kompleksami, lękami, niedojrzałością i pięknem, które może być zupełnie inne od naszych fantazji. To moment, który w związkach bywa kryzysem. Dla wielu jest to tak bolesne rozczarowanie, że decydują się na rozstanie, wierząc, że „magia zniknęła” i szukając jej na nowo z kimś innym, w kolejnym cyklu projekcji.
Dla tych, którzy wytrwają, otwiera się jednak szansa na coś znacznie cenniejszego niż euforia zakochania – na prawdziwą bliskość. Kiedy przestajemy projektować, możemy zacząć się naprawdę poznawać. Widzimy nie tylko to, co chcieliśmy zobaczyć, ale całość drugiej osoby. I to właśnie ta całość, z jej niedoskonałościami, jest tym, co można naprawdę pokochać. Miłość oparta na rzeczywistości, a nie na iluzji, jest jak korzeń, a nie jak kwiat – mniej widowiskowa, ale zdolna przetrwać burze.
Świadomość mechanizmu projekcji jest więc kluczowa dla zdrowego życia emocjonalnego. Możemy użyć siły zakochania nie jako celu samego w sobie, ale jako wskazówki, lustra, które pokazuje nam nasze własne, niezagospodarowane tereny. Kiedy poczujesz tę potężną iskrę, zamiast tylko jej się poddać, zatrzymaj się i zapytaj: „Co tak naprawdę we mnie rezonuje z tą osobą? Jakie moje nieuświadomione potrzeby lub talenty ona symbolizuje? Czy to, co widzę, jest nią, czy moim wyobrażeniem?”.
Prawdziwa, duchowo i emocjonalnie dojrzała relacja nie polega na znalezieniu kogoś, kto jest naszym brakującym kawałkiem. Polega na spotkaniu dwóch całych ludzi, którzy przestają rzutować na siebie nawzajem swoje fantazje i z odwagą oraz czułością odkrywają swoją prawdziwą naturę, zarówno tę światłą, jak i ciemną. To proces, który wymaga porzucenia iluzji o doskonałym partnerze i podjęcia pracy nad sobą samym. W tym sensie, każda relacja jest ostatecznie wielką podróżą w głąb siebie, a osoba, którą kochamy, jest naszym najważniejszym nauczycielem, który – poprzez swoje odbicie – pomaga nam odnaleźć i zintegrować wszystkie zagubione części nas samych. To właśnie ta integracja, a nie projekcja, jest źródłem prawdziwej, niezniszczalnej pełni.